niedziela, 30 października 2011

where are you from czyli jesień po angielsku

chyba żadna inna pora roku nie jest tak fotogeniczna, jak jesień.

i choć słońce nas dzisiaj oszukało, po wielu miesiącach znowu mogliśmy pójść w nasze ulubione miejsce, wreszcie uwolnione z blaszanego ogrodzenia, za które wstęp nieupoważnionym był długo, za długo wzbroniony.

i skąd można obserwować wejście do portu, które tak bardzo mnie fascynuje. może dlatego, że jest trochę jak brama prowadząca na koniec świata.
















































***

miałam to szczęście, że byłam pierwszym rocznikiem dzieciaków, które od czwartej klasy podstawówki obowiązkowo uczyły się angielskiego. k miał tego pecha, że urodził się pięć lat przede mną i w szkole miał jedynie lekcje rosyjskiego.

angielskiego, oprócz jednego roku prywatnych lekcji, k nie uczył się nigdy. ja za to całkiem sporo lat uczyłam innych. postanowiliśmy wykorzystać więc te dwie okoliczności przyrody i zorganizować domową szkołę językową. pierwsza lekcja właśnie za nami (a k właśnie siedzi obok na kanapie i zawzięcie rozwiązuje zadanie domowe). 

wygląda na to, że obojgu nam wyjdzie to na bardzo, bardzo dobre. 

;)
.

2 komentarze:

  1. W takim razie życzę szczęścia:)) I dużo cierpliwości:)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję! i wytrwałość się pewnie przyda też. :)
    jak na razie naprawdę jestem dobrej myśli - przypomniałam sobie, jaką frajdę sprawia uczenie kogoś, kto chce się uczyć, a i uczeń sumienny i pojętny, co ważne. :)

    OdpowiedzUsuń