czwartek, 30 kwietnia 2009

okoliczności portowe

kiedyś już o nich pisałam
dzisiaj maleńki zaledwie posmak tego, co tam jest naprawdę
to miejsce jest wprost niesamowite, szczególnie o zachodzie słońca
zwłaszcza, jeśli dodatkowo przywołuje dziecięce wspomnienia
u córki marynarza
(nawet jeśli ta się do tego nie przyznaje)






(a na zachętkę tradycyjną już - dzisiaj wróciły z labu filmy, czekają na dobrą duszę, co je zeskanuje, więc niedługo, stolica, kapitanat oraz narzeczeństwo, być może wystąpią tu w wersji holgowej)

wtorek, 28 kwietnia 2009

"unzip my body take my heart out"

czasem są takie dni, że chciałabym mieć na plecach zamek błyskawiczny
ot, taki przez wszystkie kręgi
w takie dni bym sobie go rozpinała
wychodziła z siebie, rzucała siebie na kanapę
i szła na spacer pooddychać

niedziela, 26 kwietnia 2009

a ten pan nagrał nową płytę

i ja się baaardzo z tego cieszę :)

tyłscena część pierwsza

lub inaczej jak to zostałam fotografem bakstejdżowym
oto zajawka sensacyjnej sesji zdjęciowej, która niebawem obiegnie cały plotkarski świat
w rolach głównych główny fotograf (o nim jeszcze będzie, bez autoryzacji;), kierownik produkcji, oraz narzeczona para




















oraz rzeczony fotograf backstage'owy - jak wiadomo, najbardziej wylansowany członek ekipy
(by j)



c.d.n.

sobota, 25 kwietnia 2009

w sobotnie południe

mam piasek z plaży tam
gdzie słońce nie dochodzi

piątek, 24 kwietnia 2009

czwartek, 23 kwietnia 2009

Post komórkowy

Siedząc w tym niemiłosiernym pociągu, tak se tylko sprawdzam jak się pisze bloga z telefonu (bardzo przepraszam za obecność wielkich liter, ale wszystko wina głupiej nokii). I bardzo niniejszym dziękuję P i P za uroczo przyjemny warszawski wieczór.

wtorek, 21 kwietnia 2009

w warszawie jest strasznie ciekawie

jest tam pałac


jak widać, dupa koniecznie chciała wejść na pałac (czy też raczej wjechać tą taką śmieszną windą)
bo nigdy nie była, więc i wjechała

był tam pan


byli państwo


dużo innych ludzi też było na pałacu


i tacy, co się nie przedstawili


był kraczydło


i gołębie


i znowu ci sami państwo



dupa była też w złotych tarasach, z nadzieją zakupu kurtki w topshopie, i owym złototarasowym topshopem nie była nawet zawiedziona, była wprost zniesmaczona. wiadomo - przyzwyczajona do tego na oxford street, a ten to nawet nie popłuczyny popłuczyn po popłuczynach tamtego.

pałac był lepszy.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

be my PRINCE2*

w szóstej godzinie szkolenia, kiedy następuje ogólny kryzys, i każdy szuka tej jednej pozycji, w której powieki nie opadną do końca, a jednocześnie będzie się sprawiało wrażenie wystarczająco zaangażowanego, bo powieki jednak opadają, w szumie klimatyzacji, filolog znajduje sposób na zmęczenie, i wśród linii przeznaczonych na notatki w materiałach szkoleniowych, poezja powstaje.

zarządź mym procesem
zostań moim pekaesem**
zaadresuj mą potrzebę
przed-się-weź-mnie


*http://pl.wikipedia.org/wiki/PRINCE2
** PKS - wg terminologii PRINCE2, Przewodniczący Komitetu Sterującego

niedziela, 19 kwietnia 2009

wawa

blog oraz jego autorka, pojechali do stolycy. szkolić się na prawdziwego menedżera, co umie menedżerować.
dupa oczywiście również pojechała, w końcu to warszawka, więc nie trzeba było jej wcale namawiać. od razu jak przyjechała, poszła się polansować na kawę do złotych tarasów.

następnych więc dni kilka relacje z wielkiego miasta, po którym ni cholery nie wiem, jak się poruszać. dupa tym bardziej nie wie, bo skąd miałaby. ale ona się akurat w ogóle nie przejmuje. z nową fryzurą wszędzie da radę.

no i pałac kultury w zachodzącym słońcu ma w sobie coś naprawdę fascynującego.
pojechała też holga, więc może być całkiem interesująco.
w ogóle, cała banda pojechała do tej warszawki. w komplecie.

czwartek, 16 kwietnia 2009

skandal!

kundelek.pl donosi - dupa znowu była u fryzjera!
podobno już jej się fryzura znudziła...
a żałoba narodowa?!
a głodujące dzieci w afryce?!

środa, 15 kwietnia 2009

lecenie ślinki


na samą myśl
o tym słodkim
gofrze

mam bilet :)

wydrukowany już leży w szufladzie




http://www.youtube.com/watch?v=ioPDGJIf2QI

wtorek, 14 kwietnia 2009

z drogi śledzie, elka jedzie

dzisiaj będzie o szczególnym związku, jaki tworzy się między adeptem trudnej sztuki jazdy a instruktorem.
związku, który uważam, że jest naprawdę szczególny. bo z jednej strony jest uczeń, już nienajmłodszy taki znowu, który chce się uczyć, i się stara, i dokonuje różnych trudnych rzeczy, i okazuje się nagle, że umie ich dokonać, chociaż najpierw podejrzewa, że może nie umieć. ("o nie, mam tu skręcić?", "o nie, naprawdę jedziemy na ten most?", "o nie, mam się tu zmieścić?")
z drugiej strony jest wyjątkowo cierpliwy instruktor, który ma niezwykle odpowiedzialne zadanie, żeby takiego przyszłego kierowcę przystosować do poruszania się po ulicach, i jest przy tym i czujny, i pochwali jak trzeba, i zwróci uwagę, jak trzeba też. ("oczywiście upewniłaś się w lusterku przed zmianą pasu, że nic nie jedzie z prawej strony.", "delikatniej z tym kierownikiem [kierownicą], jak z chłopcem, bo samochód ci lata na różne strony jak żyd po pustym sklepie.", "no i w którą stronę ci teraz odjeżdża ten samochód [jedziemy na wstecznym po rękawie, kierowca patrzy w tylną szybę i nie ma pojęcia, w którą stronę zjeżdża samochód, ani nawet kiedy on zaczął w którąś stronę odjeżdżać i DLACZEGO ON W OGÓLE GDZIEŚ ODJEŻDŻA??]", "ale jak to nie umiesz, zaraz zobaczysz, że umiesz, no i widzisz jak świetnie. bardzo piątka.")

uważam, że to bardzo odpowiedzialne być instruktorem, bo kształtuje się kierowcy nawyki, zwyczaje, jego świadomość na drodze, i widzę, jak wiele zależy od tego, czego się taki kursant od instruktora nauczy, a przecież będzie to później na drodze wykorzystywał, już sam. a najbardziej podoba mi się ta szczera radość, kiedy przyszły kierowca się cieszy, ze coś mu się udało, i instruktor też się szczerze cieszy, i mówi to przyszłemu kierowcy, który jest następnie z siebie dumny (choć czasem z niedowierzaniem, "no wcale nie tak pięknie, przecież tu mi nie wyszło, a tu w ogóle źle zrobiłam, i przecież wiem, że mi tu odjeżdża.")

oprócz tego są żarciki i luźna atmosfera ("zobacz, prom odjeżdża, pomachamy promowi, no dobra, za ciebie też pomacham [kierowca nie może pomachać, gdyż aktualnie jedzie siedemdziesiątką, i jak puści kierownicę, to mu samochód w lewo zjedzie, nie wiedzieć czemu]", "i zobacz jak sobie tu jedziemy pięknie romantycznie po tych wszystkich serpentynach, słońce świeci, naprawdę super, super.", "[kiedy kierowcy prawie omsknęła się ręka przy zmianie biegów, co podobno się zdarza i wtedy kursanci łapią instruktora za kolano, i jest im strasznie głupio, zwłaszcza jak są kolesiami, a akurat w tym przypadku kierowca przytomnie się zorientował i cofnął rękę, i nic a nic się mu głupio nie zrobiło] eh, no a już prawie, no szkoda, jakbym wiedział, to bym się nadstawił" [na co kierowca odpowiada "no kurczę, właśnie nie wyszło, może następnym razem no"].

i tak upływają godziny jazdy, z bólem karku i ramion, ale z jakże wielką satysfakcją, że oto, udało się pokonać kolejną przeszkodę.

ament.

sobota, 11 kwietnia 2009

dupa życzy


z samego środka

piątek, 10 kwietnia 2009

coffee time

wtorek, 7 kwietnia 2009

filolog czyli kto?

zaczęło się od tego, że M. wypełnia jakiś tam formularz, i mnie pyta, jaki ma po angielsku napisać professional title. dodam, że M. jest filologiem skandynawskim, czyli prezentuje, podobnie jak ja, zacny i wspaniały zawód filologa. szkoda tylko, że coś takiego, jak zawód filologa, nie istnieje.
no ale w takim razie jaki jest nasz zawód?

kiedy mam wpisać gdziekolwiek coś w rubryce "zawód", zawsze się zastanawiam.
bo co to za zawód - anglista? albo skandynawista? i jak się to dzisiaj odnosi do tego, co robimy?
mój piękny dyplom ukończenia wspaniałego uniwersytetu obwieszcza, że jestem magistrem filologii angielskiej ze specjalizacją pedagogiczną. której to wcale nie kończyłam, ale żadna inna oficjalnie nie istnieje (choć w praktyce jest inaczej, ale o tym za chwilę). fakt, zdałam egzaminy z pedagogiki i metodyki. odbyłam praktyki w szkole. przez dobre sześć lat uczyłam w szkole językowej, i bardzo to lubiłam. ale nie czuję się nauczycielem (nauczycielką;). dobra, jest jeszcze wygodne wyjście w postaci "lektora". ale czy to w ogóle zawód? a poza tym, lektorem (lektorką) od jakiegoś czasu też nie jestem. chociaż czasem tęsknię.

w najprawdziwsze praktyce przez ostatnie dwa lata studiów robiłam specjalizację tak zwaną translatoryczną. może więc tłumacz - to jest zawód, mój wymarzony od dawien dawna. ale rzadko przeze mnie wykonywany ostatnio. więc mogę najwyżej powiedzieć, że jestem ... ... ... i tłumaczem. i czy w ogóle jestem tłumaczem czy po prostu tłumaczę?
i kim oprócz?

starszym kierownikiem projektu (lub w ładniejszej wersji senior project managerem). ale to już w ogóle żaden zawód nie jest, ino szczebelek fabryczny. może tylko być usankcjonowanym szczebelkiem za pomocą menedżerskiego certyfikatu. ale co to za zawód: menedżer??

ostatnio czasem jestem też copywriterem. ale to też nie mój zawód. choć bardzo by mógł być.

ale najbardziej, to mógłby być zawód: pisarz. (pisarka;) ten z tym tarasem i widokiem na morze i fotelem bujanym na tarasie i szumem fal.
ale do tego jeszcze daleko daleko.

no dobrze wiec jaki jest ten mój zawód, się pytam?
może jednak filolog? czyli kto?

niedziela, 5 kwietnia 2009

wystawkowe post scriptum

biegnę zdyszana po ulicy za tą ciężarówką, co odjeżdża, macham rękami, krzyczę, chrypnie mi głos:
- panowie!! ale tych największych gabarytów to zapomnieliście zabrać! i co ja teraz mam tak z tym łazić, za ciężkie to, nie mam miejsca poza tym! zawadza mi i niepotrzebne! halo! proszę jeszcze o to zabrać, o to! (macham wyrwanymi gdzieś z ciała gabarytami, krew rozpryskuje się na chodnik)
nie mogę skubanych dogonić.

otwieram oczy, patrzę w sufit. sen mara tararara.

sobota, 4 kwietnia 2009

wystawka

w mieście wiosenna wystawka. wieczorem poruszenie na ulicach - wreszcie szansa dla mieszkańców, żeby z piwnic, strychów, zagraconych mieszkań, pozbyli się starych, nikomu niepotrzebnych, zepsutych, niewygodnych, zawadzających, bezużytecznych, albo po prostu niechcianych przedmiotów.
rano przyuliczne chodniki prezentują całą gamę mebli, sprzętów i urządzeń, które kiedyś miały swoje miejsce w życiu ich już ex-właścicieli, służąc im tym, czym akurat umiały. fotele, lodówki, pralki, monitory, biurka, krzesła, dywany, i cała masa nie wiadomo do czego służących rzeczy. wprawne oko zbieracza może nawet wyszukać coś oryginalnego i nietuzinkowego, co już nikomu nie było potrzebne. częścią rzeczy zajmie się armia edich z wózkami, która wieczorem wyruszyła na miasto z nadzieją potencjalnego zarobku. resztę zabiorą ciężarówki.

taka to inauguracja wiosny w mieście.

czwartek, 2 kwietnia 2009

świeżutkie kosteczki

- Kosteczki dla pieska mamy!
- Nie, dziękuję!
- Świeżutkie! (machanie świeżutkimi, dopiero co odjętymi od ust kosteczkami następuje)
- Nie, naprawdę dziękuję.

Scena poranna w parku, na ławce oczywiście dwa menele, w parku jeszcze kilku psiarzy, ale propozycja padła w kierunku znajdującej się na drugim końcu smyczy, co na pierwszym był czarny pies z brodą (jeden pan powiedział "do fryzjera, brodę trzeba przystrzyc na święta", głupi jakiś), najlepszej koleżanki meneli. (se mła)