Blog przebywa właśnie w niejakim mieście Łodzi i odpoczywa. Filmy ogląda na kamerimidżu, dużo filmów. Ale ponieważ pomyślałam sobie, że a nuż być może ktoś się stęsknił, to oto trochę słów nastąpi.
Hajlajty festiwalowe, subiektywna lista wg dupy. Oto filmy, w których oprócz zdjęć, zagrało absolutnie wszystko inne.
1. Slumdog millionaire - nowy film Danny'ego Boyle'a (jeżeli ktoś nie wie, to w Polsce to pan głównie znany z wyreżyserowania Trainspotting). Film w stylistyce mocno bolywoodzkiej (chociaż bez występów taneczno-muzycznych, aż do ostatniej sceny), ale zrobiony tak, że publiczność do końca trzyma zaciśnięte kciuki za głównego bohatera, a na spodziewanym i ogólnie rzecz biorąc dosyć kiczowatym happy endzie, cała sala klaszcze i cieszy się jak dzieci. Polecam mocno. No i film piękny do obejrzenia, oczywiście za sprawą zdjęć (na konferencji prasowej dupa autentycznie zakochała się w operatorze, od którego nie mogła oderwać oczu i uszu, i który po prostu jest teraz dupy nowym idolem - sorry, panie Hugh). Na pewno obejrzę jeszcze, pewnie nie raz.
2. Rocknrolla - najnowszy film Guya Ritchiego, i powiem, że pan reżyser w świetnej formie. Film, jakiego można by oczekiwać po reżyserze Porachunków i Przekrętu (pomijając Revolver, z którym jakoś się nie polubiłam za mocno - może dlatego, że udało mi się go obejrzeć w całości gdzieś za czwartym razem). Wszystko jak trzeba. Też do wielokrotnego oglądania. Też polecam.
3. 33 sceny z życia - o tym filmie powiedziano już dużo, ja tylko mogę się dołączyć. Wielki szacun dla reżyserki za film, który łatwo mógł stać się zwykłym wyciskaczem łez (chociaż nie powiem, poleciały). Za niesamowitą naturalność - w dialogach, w postaciach, w pokazaniu reakcji ludzi w obliczu rzeczy nieodwracalnych. Za zero sztuczności, za wiarygodność. (I za to, że bohaterowie mówili "ja pierdolę", a chora na raka kobieta po operacji powiedziała, że czuje się "chujowo".) Za to, że oprócz łez, film wywoływał autentyczny śmiech. Wielkie wrażenie.
Poza tym kilka innych filmów, które już jeżeli chodzi o historie, to mniej ciekawe. No ale to przecież festiwal sztuki autorów zdjęć filmowych.
A na koniec anegdota. Co wieczór chadzamy do klubu festiwalowego, gdzie odbywają się takie regularne dyskoteki, ale można trochę vipów też zahaczyć. Wczoraj, kiedy ubieraliśmy się już do wyjścia, do dupy podszedł obcokrajowiec (południowiec na pewno, ale z którego południa, to już nie wiem), żeby powiedzieć jej, że jest "The coolest girl" tego wieczoru w klubie. I że tylko tyle chciał. Oczywiście więc dupa spłonęła rumieńcem, ale również postanowiła się wszem i wobec niniejszym pochwalić, bo jak powiedziała Żona, "How cool was that?".
Tyle w tej audycji. Bo zdania jakoś nie kleją mi się. Kryzys jakiś słowny, czy co.
Lecę (bo życie jest złe).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz