niedziela, 6 maja 2012

historia pewnego pikniku

plecak piknikowy mamy od jakichś dwóch lat. sprezentowałam go k na urodziny, ale do tej pory jakoś nie mogliśmy się zebrać, żeby go użyć (oprócz plastikowych kieliszków, z których regularnie pijemy wino). kiedyś obiecaliśmy sobie, że zrobimy sobie piknik na ostrodze przy nabrzeżu francuskim (bo owa ostroga ma sentymentalne znaczenie w naszej historii), koniecznie wtedy, gdy będzie przepływał statek i przy zachodzie słońca. ale zaraz potem ostrogę na długie miesiące zamknięto w celach remontowych i tyle z tego było.

w końcu postanowiliśmy skorzystać z majówki i wreszcie go rozdziewiczyć - nie nad morzem jednak, bo nadmorska majówkowa pogoda nas zupełnie nie rozpieszcza (co niezmiennie uważam za wielką niesprawiedliwość).

na szczęście wystarczyło oddalić się trochę tramwajem szynowym na kaszuby, by temperatura skoczyła o conajmniej 10 stopni a zimny wiatr stracił na sile i zimnie. zapakowaliśmy więc naszykowaną wałówkę (zapominając, jak się okazało później, bagietek), koc, słoiczek zmiksowanego z rana pesto i butelkę chianti, i ruszyliśmy ku przygodzie.

po niezwykle malowniczej godzinnej podróży pociągiem wysiedliśmy na małej podupadłej kaszubskiej stacji i ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku szymbarku. z żółtego szlaku szybko zboczyliśmy, kierując się wskazówkami pewnego pana i dalej już wędrowaliśmy lasami, polami i kaszubskimi wioskami, słuchając skrzeku żab i powoli ściągając z siebie kolejne części garderoby, które przywieliśmy z zimnego miasta portowego.

nie obyło się bez krótkiego spięcia spowodowanego zboczeniem ze szlaku, ale na szczęście niezawodny gps w telefonie potwierdził, że miałam rację. ;)





plan był taki, żeby zrobić sobie gdzieś w szczerym polu ten piknik, rozkoszując się naturą i winem, a jeśli starczy czasu, to zajrzeć do domu do góry nogami, największej szymbarskiej atrakcji.

ale im dalej szliśmy, pod górę, mijani przez coraz więcej samochodów o przeróżnych rejestracjach, tym bardziej wątpiliśmy w to, że uda nam się plan zrealizować (fakt jest też taki, że nie wyjechaliśmy najwcześniej na świecie, i myśl, że musimy zdążyć na ostatni pociąg do gdyni, bo inaczej grozi nam noc w polu, cały czas kołatała nam w głowach). a kiedy dotarliśmy do sznuru zaparkowanych samochodów, który zdawał się nie mieć końca, i dalej szliśmy objuczeni ciuchami i wałówką, w skwarze, pod górę, ciągle pod górę, bez nadziei, że kiedyś dojdziemy do celu, wiedzieliśmy, że na pewno będzie inaczej, niż sobie zaplanowaliśmy.

do skansenu w szymbarku doszliśmy, przechodząc przez ogromny i pełen po brzegi lśniących w słońcu aut parking, popatrzyliśmy na tłumy ludzi, po czym bez żalu zawróciliśmy do upatrzonej wcześniej leśnej polany z małą altanką dla piknikowiczów.

i tak nasz piknik odbył się z widokiem na sznur aut i pielgrzymki ludzi. i w obłędnym zapachu rozgrzanego sosnowego lasu, którego nie jest w stanie podrobić żadna chemia, i który tak bardzo kojarzy mi się z dziecięcymi wakacjami spędzanymi nad jeziorem.

zmęczeni wędrówką i lekko sfrustrowani rozłożyliśmy się z wszystkim na drewnianym stole i rozlaliśmy wino.

a potem... okazało się, że był to najlepszy piknik na świecie.










(tu małe wyjaśnienie - chociaż datę ślubu mamy już od dobrych kilku tygodni, nie było - do tej pory - żadnych oficjalnych zaręczyn ani nic w tym stylu. niespecjalnie też wydawały się już potrzebne. dlatego też, kiedy k wyprodukował ze swojej nabiodrowej saszetki brązowe pudełko, byłam zaskoczona zupełnie jak na filmie. ;))

i tak, najadłszy się i napiwszy, wróciliśmy z powrotem na stację, tym razem inną drogą, z winnym szumem w głowach, powłócząc obolałymi nogami, w świetnych humorach i poprzysięgając sobie, że następny piknik odbędziemy na opuszczonym latem zielonym stoku narciarskim, który mijaliśmy po drodze.









no a ja przez całą drogę nie mogłam się napatrzeć na swoją lewą rękę. bo, mówcie co chcecie, ale to jest najprawdziwsza prawda, co śpiewała marilyn.


10 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. :)))))
    Pięknie :)

    Jeszcze na Wieżycę wejdźcie, piękny widok na całe Kaszuby :)

    OdpowiedzUsuń
  3. jak się robi takie zaręczynowe pesto ?

    OdpowiedzUsuń
  4. a normalnie - wrzuca się do blendera pietruszkę, bazylię, suszone pomidory, uprażone pestki dyni, czosnek i oliwę i parmezan i co tam jeszcze pod ręką. i się miksuje. aha, jak zaręczynowe, to koniecznie jeszcze trzeba dorzucić trochę miłości ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. oooo... i tez mi sie teraz zamarzylo. pikniku oczywiscie. chociaz pierscionek piekny ! jeszcze raz gratuluje :))

    OdpowiedzUsuń
  6. piknik polecam - no i jeszcze raz dziękuję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. dziękuję stestuję

    OdpowiedzUsuń
  8. :) fajnie! Gratulacje, gratulacje! Otwiera się następny rozdział książki pt "Życie".
    a w sprawie pogody - to jawna niesprawiedliwość, że my tu na południu pocimy się za całą Polskę! Ciepła pogoda precz nad morze! Wiatru, przewiewu, deszczu!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję Pieprzu :) A duchota tak, doleciała do nas, tylko czy Wam tam na tym południu ulżyło? ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Hehe...niestety nie. Dziś 27 w cieniu, w słońcu nawet boję się spojrzeć. Grzeje jak dawne Farelki:))) Pocieszam się, że na wschodzie i zachodzie o 2 stopnie więcej:)

    OdpowiedzUsuń