niedziela, 30 października 2011

where are you from czyli jesień po angielsku

chyba żadna inna pora roku nie jest tak fotogeniczna, jak jesień.

i choć słońce nas dzisiaj oszukało, po wielu miesiącach znowu mogliśmy pójść w nasze ulubione miejsce, wreszcie uwolnione z blaszanego ogrodzenia, za które wstęp nieupoważnionym był długo, za długo wzbroniony.

i skąd można obserwować wejście do portu, które tak bardzo mnie fascynuje. może dlatego, że jest trochę jak brama prowadząca na koniec świata.
















































***

miałam to szczęście, że byłam pierwszym rocznikiem dzieciaków, które od czwartej klasy podstawówki obowiązkowo uczyły się angielskiego. k miał tego pecha, że urodził się pięć lat przede mną i w szkole miał jedynie lekcje rosyjskiego.

angielskiego, oprócz jednego roku prywatnych lekcji, k nie uczył się nigdy. ja za to całkiem sporo lat uczyłam innych. postanowiliśmy wykorzystać więc te dwie okoliczności przyrody i zorganizować domową szkołę językową. pierwsza lekcja właśnie za nami (a k właśnie siedzi obok na kanapie i zawzięcie rozwiązuje zadanie domowe). 

wygląda na to, że obojgu nam wyjdzie to na bardzo, bardzo dobre. 

;)
.

czwartek, 20 października 2011

wdech, wydech, rytmicznie







polecam apetyczną pannę dahl. jest wprost idealna na tę porę roku, a od jesieni się właśnie zaczyna.

świetnie się czyta. i wreszcie nie słychać tej okropnej lektorki z kuchni.tv.

tego mi było trzeba.
.

środa, 19 października 2011

jak przetrwać w zimie

ja na persenie.
on na deprimie.
.

wtorek, 18 października 2011

dzień blogera


powiem chyba to samo, co powiedziałam do kamery b, dzięki któremu znalazłam się w tym roku na blog forum (musiałam za to odrobić pańszczyznę czyli wypowiedzieć się do kamery w imieniu “szarego blogera” oraz pokazywać, że jeszcze tego, tego, tamtą, tego i tą warto przed kamerę wziąć. b nawet nazwał z angielska, jak się to nazywa, jak się jest takim kimś, ale już zdążyłam zapomnieć).

no więc powiem, że blogerzy są naprawdę różni. to taki niby frazes, ale mam wrażenie, że właśnie dzięki blog forum zaczęliśmy słowa "blogosfera" używać w liczbie mnogiej. bo blogerzy różne mają motywacje do blogowania. a niektórzy nawet wcale się nawzajem nie rozumieją pod tym względem. 

jedno blogerzy z pewnością mają wspólne - zajawkę. choć w przeróżnych odmianach. a dzięki blog forum, wszyscy mogą się spotkać, pomieszać i pootwierać swoje głowy na innych. a z tego mogą płynąć tylko same korzyści. dlatego cieszę się, że mogłam wśród nich znów być.






co nie zmienia faktu, że podziały blogerów i blogerek dalej obowiązują, nawet jeśli z (niezawsze smacznym) przymrużeniem oka. (tu chciałam podlinkować pewnego tweeta, ale nie mogę go nijak odkopać. dość powiedzieć, że był to niejako żart na temat tego, w jaki sposób bloger technologiczny dowiaduje się o istnieniu blogów kulinarnych. odpowiedź pozostawiam już waszej wyobraźni). 

przy okazji zrobiłam sobie rachunek blogów, na które zaglądam. i okazuje się, że też są różne. kilka osobistych. trochę kulinarnych. zdaje się, że słownie jeden modowy. całkiem sporo poświęconych reklamie i technologiom. muzyce. kilka fotoblogów. i jeszcze trochę innych, które czasem wymykają się łatwej klasyfikacji. i nie da się ich wrzucić do jednego worka. jak książek, które stoją na moich półkach. (oprócz tego, że te akurat można wrzucić do worka z napisem "moje").

kolejny raz wyniosłam wiele przemyśleń z blog forum. a oprócz różnych myśli, które zapisałam sobie, tym razem w komputerowym notatniku, jedna szczególnie zapadła mi w pamięć. jedna ze współautorek bloga singielki, na pytanie "a co się stanie z waszą wiarygodnością, kiedy obie wyjdziecie za mąż" odpowiedziała, że każdy, niezależnie od tego, czy jest akurat w związku, powinien mieć w swoim życiu trochę "singielskiej" przestrzeni. takiej tylko dla siebie. 

i mnie to właśnie pasuje do bloga, jak ulał. 

mam nadzieję, że w kolejnym blog forum również dane mi będzie wziąć udział. nieważne, czy z plakietką uczestnika, czy mediów, czy jeszcze jakąś inną, a nawet i bez. to jest po prostu fajna impreza, po której człowiek czuje, że ma jeszcze wiele, wiele do zrobienia. i opowiedzenia.

na blogu oczywiście. :)

niedziela, 16 października 2011

do widzenia, do jutra


.

sobota, 15 października 2011

free

wpadłszy chyba w lekką panikę po wczorajszym wpisie, w lekkim już zasypiającym majaku, pomyślałam sobie. że jestem strasznie zmęczona. że moja głowa nie mieści już tego wszystkiego. że zamiast pakować się jeszcze głębiej w ten internet z jakimś kolejnym blogiem, powinnam wsiąść do pociągu, tego co jedzie przez środek lasu, wyjechać gdzieś do kaszubskiej chatki nad jeziorem, gdzie nie ma zasięgu, wszystkie te urządzenia w cholerę odłożyć, żyć...




tak powoli pożyć. offline. przejść się naokoło tego jeziora. odetchnąć. złapać w końcu to zdrowie, co wciąż mi się skutecznie z rąk wymyka.

na chwilkę chociaż.

***

podczas blog forum pan z panią znienacka mnie naszli z mikrofonem, i zapytali, jak w kilku zdaniach opisałabym, czym jest dla mnie wolność. po dłuższej chwili zastanowienia, kiedy naprawdę kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć, w końcu wyszło mi, że wolność jest dla mnie możliwością spokojnego życia. takiego, w którym nie muszę przejmować się sprawami, które nie są tego warte. życia w zgodzie ze sobą. na to ostatnie wpadłam chwilę później.

tak, zdecydowanie wolność to dla mnie spokój. spokój w głowie.

musiałam dawno nie zastanawiać się nad tą wolnością - ale to chyba znaczy, że jednak nie odczuwam specjalnie jej braku.

może po prostu jestem tylko zmęczona.

piątek, 14 października 2011

blogi, blogi, blogi

nie mieszczę się trochę już na blogu. a właściwie, jest wiele spraw, o których chciałabym napisać, ale niekoniecznie w tej, jednak bardzo intymnej, przestrzeni.

chyba zawsze byłam gadżeciarą. ale stan ten zdecydowanie pogłębił się z momentem mojego zeszłorocznego powrotu z freelansu na etat i wypłynięcia (a raczej skoku na główkę) na szerokie wody tak zwanego e-marketingu. pogłębiło mi się również bardzo uzależnienie od internetu. (choć ostatnio przypominałam sobie czasy, kiedy mi to zupełnie jeszcze nie groziło. i tak, były takie. ale zawsze są przecież jakieś czasy przed uzależnieniem).

potrzebuję ujścia dla mojego uzależnienia. potrzebuję o nim napisać. najwyraźniej potrzebuję też oddzielić to, co gra mi w duszy, od tego, co miga mi na ekranie czarnego prostokąta z nadgryzionym jabłkiem, który coraz rzadziej wypuszczam z rąk.




a poza tym, coraz bardziej nurtuje mnie kwestia rozgraniczenia blogowania prywatnego od blogowania zawodowego, które też mi się przydarzyło ten ponad rok temu. i szukam chyba czegoś pośrodku.

dlatego pewnie od kilku już tygodni intensywnie myślę o nowym blogu. nie, nie zamiast tego, temu chyba nic póki co nie grozi. (choć pamiętam, kiedyś zastanawiałam się, co by było, gdyby on się nagle skończył. co po raz pierwszy pomyślało mi się jako coś całkiem realnego).

myślę o nowym, drugim. którego nie założyłam jeszcze bo trochę nie miałam czasu. a poza tym wszystkie adresy, które wymyśliłam sobie, są już zajęte na bloggerze. więc myślę dalej. (uprzedzając pytania, na bloggerze, bo póki co tym bardziej nie miałabym czasu inaczej. a poza tym zakładam, że jak się chce coś zrobić, to najpierw trzeba... to zrobić. a potem ulepszać i zmieniać. a poza tym, naprawdę lubię bloggera).

tymczasem kolejka tematów na bloga nowego, skrzętnie notowana w kajeciku (którego jednak wciąż wolę używać niż jakiegokolwiek innego urządzenia) rośnie w zastraszającym tempie. wprost proporcjonalnym, póki co, do czteroletniego już staruszka. ale wiem, że to się wyrówna.

potrzebuję bloga, na którym będę mogła napisać o tym, co mnie kręci - technologicznie, gadżeciarsko, internetowo i na różne inne sposoby. co niekoniecznie chcę już mieszać z najbardziej osobistymi momentami w moim życiu.

a summa summarum, będzie po prostu więcej do czytania. i pisania. i trochę bardziej co kto lubi. (żeby nikt niezainteresowany nie musiał się zapuszczać w zbyt osobiste zakamarki wbrew swojej woli. i vice versa).

a co z tego będzie, i kiedy ja to wszystko zrobię, tego jeszcze nie wiadomo. ale to na pewno się zobaczy. (ale wiecie jak to jest, jak się już człowiek zobowiąże na forum, to potem tak głupio się nie wywiązać ;))

a to wszystko dlatego, że jutro w gdańsku rozpoczyna się kolejne już blog forum. w tym roku niestety blog forum nie chciało mnie po raz drugi, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazła się furtka, którą i tak tam wejdę. z czego bardzo się cieszę i dziękuję furtkowemu.

bo widzicie, blog to ważny kawałek mojego życia. kawał właściwie. bo blogowanie to trochę taki styl życia. i ścieżka, którą postanowiłam dzielnie i konsekwentnie podążać dalej.

i mam jeszcze na ten temat mnóstwo innych przemyśleń, którymi na pewno nie omieszkam się z wami podzielić. ;)

ament!
.

czwartek, 6 października 2011

there is no reason not to follow your heart

śmierć steve'a jobsa poruszyła mnie bardziej niż mogłabym się spodziewać. to pewnie dlatego, że kiedyś obejrzałam to:



i dlatego, że o jego śmierci, zanim jeszcze wstałam z łóżka, poinformował mnie dziś rano niewielki, czarny prostokąt z nadgryzionym jabłkiem.

tak, steve jobs miał z pewnością duży wpływ na codzienne nawyki i zwyczaje wielu z nas. ale przede wszystkim, steve jobs był człowiekiem, który miał odwagę podążać w życiu za swoją pasją. i potrafił skutecznie nią zarażać.

teraz za to będzie mógł swoją ajchmurę nadzorować osobiście.

r.i.p.
.

poniedziałek, 3 października 2011

northern exposure

przez głowę o świcie przelewają mi się obrazy z ajfonowej rolki. błyski, świsty, kolory tasują się jak talia kart. przyciski, linki, zdania mi się ciągną niezrozumiałym koszmarnym sznurem, do połowy na jawie, przez sen do połowy. zatrzymać ich nie mogę.

mam na imię k. mam trzydzieści jeden lat.
jestem uzależniona od internetu.






.