pisanie o wakacjach to trochę takie ich przedłużenie. dlatego dzisiaj, kiedy zdążyłam już zapomnieć o urlopie, kilka słów i obrazków o wakacyjnym wstępie czyli katowicach.
w katowicach było gorąco. ba, był taki ukrop, że się nie dało. słońce przysmażało z bezchmurnego nieba a zerowy ruch powietrza sprawiał, że nie było wytchnienia. była za to okazja żeby pozakładać nienoszone zbyt często tego lata letnie ciuszki. :)
katowice to fajne miasto. stosunkowo niedawno ożywiona ulica mariacka pełna jest nocą ludzi i otwartych knajp.
a rano można usiąść na jednej z wielu ławeczek i zjeść śniadanie.
to miasto dosyć zaniedbane. oczernione kamienice w wielu miejscach wołają o odnowienie.
chyba dlatego jedną z nich, przy ulicy mariackiej właśnie, zamieniono w dom, który oddycha (całkiem głośno).
to miasto górnicze, co widać z dumnie wyprostowanych szybów nieczynnych kopalni. i na nikiszowcu, niesamowitym osiedlu familoków, zbudowanych dla pracowników kopalni "wieczorek", które ma swój własny ryneczek i pomalowane na czerwono parapety.
i na którym można zjeść roladę z kluskami śląskimi w restauracji sitg (czyli stowarzyszenia inżynierów i techników górnictwa).
to miasto streetartu i murali i różnych dziwnych malowideł.
i wreszcie, miasto festiwali. nas przywiało na nową muzykę, na którą z pewnością przyjedziemy w przyszłym roku. fajny klimat starej kopalni, fajni ludzie i dość kameralnie jak na festiwal. no i przede wszystkim fajne doznania wizualno-muzyczne (choć na koncercie lamb w szybie wilsona pot lał się ciurkiem po plecach i twarzach).
w tym zdecydowany prym amona tobina, który przyjechał ze swoim zapierającym dech w piersiach widowiskiem.
a do tego wszystkiego jeszcze pyszne jedzenie w złotym ośle.
katowice to miasto, do którego warto przyjeżdżać. zwłaszcza w wakacje. zwłaszcza z chłodnego pomorza. wreszcie mieliśmy okazję zaznać ciepłych nocy, choć nie ominęły nas burze i ulewne deszcze, zwłaszcza w noc ostatnią.
a ciepłe noce kontynuowaliśmy już na drugim końcu 10-godzinnej podróży niewygodną kuszetką. ale o tym w następnym razie.
Z murali połowy nie widziałam. Ja wracam za rok na OFFa. Pewne. I lubię to miasto ogrodów.
OdpowiedzUsuńTo trzeba było tez zajrzeć na World Fusion Music Festiwal- waaarto:)))Co roku inny zakątek świata, a w tym roku była Afryka. :)) Tu zresztą zawsze latem jest Afryka, a od listopada zaczyna się Syberia:)
OdpowiedzUsuń