czwartek, 9 czerwca 2011

this is the thing. this is fink.

jestem szczęśliwa, kiedy do polski przyjeżdżają moi ulubieni wykonawcy.
po cichu liczyłam, że ktoś w końcu ściągnie finka na jakiś tegoroczny festiwal. okazało się lepiej - że fink rusza w trasę i w listopadzie zahaczy o polskę. i to aż o dwa miasta.

fink jest artystą zupełnie niezwykłym. dał się poznać jako dj i producent, wydający dla ninja tune. jego pierwsza płyta, fresh produce, wydana w 2000 roku, była właśnie taka, jaka z ninja tune może się kojarzyć. była to jednocześnie jedyna płyta finka, którą można włożyć do wielkiej szuflady z bardzo ogólną etykietą "muzyka elektroniczna".

ku zaskoczeniu tych, którzy poznali tę płytę, kolejna, wydana dopiero sześć lat później, była już kompletnie inna. tak jak wszystkie następne.

fink niespodziewanie zamienił się w jedynego w swoim rodzaju piosenkarza z gitarą. operującego niezmiennie oszczędnymi środkami wyrazu i piszącego melodyjne piosenki, które nigdy się nie nudzą. i które wciąż do ninja tune pasują.

i to jest fenomen finka.

właśnie ukazuje się piąta płyta w jego dorobku, perfect darkness. a czwarta tego finka, którego większość zna dzisiaj.

ja z każdej jego płyty cieszę się tak samo. każda jest tak samo dobra, choć każda kolejna jakby coraz dojrzalsza.

cieszy mnie również fakt, że fink, jako pożądany ostatnio typ "singer&songwriter", nie został zawłaszczony przez hipsterów, jak to bywało już z innymi chłopakami z anglii, śpiewającymi melancholijne piosenki.

może jest jednak zbyt offowy.
a może po prostu za stary. :)

na szczęście ma swoich oddanych fanów, którzy kupują bilety na jego koncerty już pół roku wcześniej. już nie mogę się doczekać.

bo przez ostatnie pięć lat fink zajmował ważne miejsce w moim muzycznym sercu. i nie wygląda, żeby cokolwiek miało się zmienić w tej kwestii.




.

2 komentarze: