wtorek, 28 czerwca 2011

halo?

jest tam kto?

...

czy ktoś mógłby mi oddać mojego psa??

...

...

tak przypuszczałam.

ale pomyślałam, że jednak spróbuję.

tak na wszelki wypadek.
.
.

piątek, 24 czerwca 2011

alechandra

czasem wydaje mi się, że ostatnie pół roku zrzuciło na mnie zbyt wiele.
a raczej zbyt wiele zabrało.

czasem wydaje mi się, że pewnego dnia zupełnie sobie z tym nie poradzę.

na szczęście to przechodzi.

wraz z pmsem.

na szczęście, w pobliskim sklepie można już kupić cider.
który skutecznie udaje słońce, którego nie ma.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

niedziela, 19 czerwca 2011

czasem słońce, czasem deszcz

czyli designerski bulwar niedzielny...




































...i przypadkiem odnalezione w komórce, zapomniane zdjęcie.

sobota, 18 czerwca 2011

piątek, 17 czerwca 2011

poznanie poznania

niektórzy z was może już wiedzą, że uwielbiam miasta. i szwędanie się po nich.
i podróże służbowe.
bo, jak napisała mi wczoraj w esemesie j, jest wtedy jak na filmie.

tym razem, po sporej dość przerwie, poszwędałam się trochę po poznaniu.
i choć nie mogłam się przekonać długo do tego miasta, to w końcu się przekonałam.

ot, szwędanie po prostu zawsze działa.

jeszcze tylko przed wyjazdem idę zajrzeć na rynek, który widziałam ostatnio jakieś dwanaście lat temu.

i wracam.














































a to p.s. z rynku



wtorek, 14 czerwca 2011

apteczna psychoterapia

stoję w aptece w kolejce po ziołowe tabletki, które pozwalają ostatnio genialnie ukoić moje skołatane chwilami nerwy. przede mną przy okienku stoi kobieta, niewiele pewnie starsza ode mnie, matka, sądząc po wielkiej butli kinder biovitalu, którą kupuje. i chyba samotna, chyba od niedawna, sądząc po rozmowie z panią aptekarką, dobrze znaną w okolicy wszystkim tym, którzy przychodzą do apteki się wygadać.

i tym, którzy stoją za nimi w kolejce.

pani aptekarka zaleca kobiecie te same tabletki ziołowe, po które przyszłam. opowiadając, jak pozwalają nabrać dystansu. i jak zawarty w nich różeniec wyrównuje poziomy serotoniny i dopaminy w mózgu.

to dlatego po wczorajszej depresji poalkoholowej, dzisiaj miałam najzwyczajniej w świecie dobry humor.

kobieta, która najwyraźniej przechodzi ciężki czas, mówi pani aptekarce o tym, jak trudno człowiekowi jest, kiedy pewnego dnia okazuje się, że świat, który do tej pory wydawał się nie do ruszenia skałą, nagle lega w gruzach. jak człowiek zostaje sam.

pani aptekarka mówi, że oprócz leków może polecić też psychologa. sama przecież przez to przeszła.

ja, stojąc wciąż w tej dwuosobowej kolejce, myślę sobie, jak wiele bólu musimy przeżyć, żeby zorientować się, że w życiu nic nie jest na zawsze.

kupuję w końcu moje tabletki ziołowe i, zamieniwszy jeszcze kilka słów na ich temat z obiema paniami, odchodzę od okienka, myśląc o tym, jak dobrze jest mieć kogoś, komu można się wygadać.























foto: psiutka


fink - foot in the door
.
.

czwartek, 9 czerwca 2011

this is the thing. this is fink.

jestem szczęśliwa, kiedy do polski przyjeżdżają moi ulubieni wykonawcy.
po cichu liczyłam, że ktoś w końcu ściągnie finka na jakiś tegoroczny festiwal. okazało się lepiej - że fink rusza w trasę i w listopadzie zahaczy o polskę. i to aż o dwa miasta.

fink jest artystą zupełnie niezwykłym. dał się poznać jako dj i producent, wydający dla ninja tune. jego pierwsza płyta, fresh produce, wydana w 2000 roku, była właśnie taka, jaka z ninja tune może się kojarzyć. była to jednocześnie jedyna płyta finka, którą można włożyć do wielkiej szuflady z bardzo ogólną etykietą "muzyka elektroniczna".

ku zaskoczeniu tych, którzy poznali tę płytę, kolejna, wydana dopiero sześć lat później, była już kompletnie inna. tak jak wszystkie następne.

fink niespodziewanie zamienił się w jedynego w swoim rodzaju piosenkarza z gitarą. operującego niezmiennie oszczędnymi środkami wyrazu i piszącego melodyjne piosenki, które nigdy się nie nudzą. i które wciąż do ninja tune pasują.

i to jest fenomen finka.

właśnie ukazuje się piąta płyta w jego dorobku, perfect darkness. a czwarta tego finka, którego większość zna dzisiaj.

ja z każdej jego płyty cieszę się tak samo. każda jest tak samo dobra, choć każda kolejna jakby coraz dojrzalsza.

cieszy mnie również fakt, że fink, jako pożądany ostatnio typ "singer&songwriter", nie został zawłaszczony przez hipsterów, jak to bywało już z innymi chłopakami z anglii, śpiewającymi melancholijne piosenki.

może jest jednak zbyt offowy.
a może po prostu za stary. :)

na szczęście ma swoich oddanych fanów, którzy kupują bilety na jego koncerty już pół roku wcześniej. już nie mogę się doczekać.

bo przez ostatnie pięć lat fink zajmował ważne miejsce w moim muzycznym sercu. i nie wygląda, żeby cokolwiek miało się zmienić w tej kwestii.




.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

perfect moment

niedziela, 5 czerwca 2011

melancholia

tęsknię.
rano po wstaniu nie trzeba już iść na spacer. po pracy nie trzeba myśleć o tym, żeby szybko wrócić do domu.
skrawki mięsa lądują w śmietniku, zamiast w psiej misce.

na miejscu posłania stoi deska do prasowania. wreszcie można używać gniazdka elektrycznego na tej ścianie. na której została już tylko czarna plama, taka sama, jak na każdej ścianie, przy której spała figa.

jest smutno. ale pogodziłam się już z tą myślą. w końcu, nie ma innego wyjścia.

***

rozmawialiśmy dziś z dż i m, siedząc w ogródku nadmorskiego baru, o melancholii. my obejrzeliśmy ją tydzień temu, kiedy każde wyjście z domu oddalało perspektywę powrotu do pustego mieszkania.

jestem wdzięczna von trierowi za ten film. bo dotychczas manipulował moimi emocjami i wykręcał je jak mokrą szmatę. a tym razem mnie ukoił.  

melancholia przyniosła mi niespodziewany spokój. bo w błękitnej poświacie dała mi do zrozumienia, że śmierć jest nieuchronna i nieodwołalna. że nasza rozpacz nic nie zmieni. nieważne, jak bardzo byśmy nie rozpaczali.

poczułam dziwną ulgę.

(a poza tym, lubię filmy, które płyną. i w których pozornie niewiele się dzieje. i lubię kirsten dunst i charlotte gainsbourg.)

***

Bowiem słuszność ma filozof, który mówi, że granica między szczęściem a melancholią nie grubsza jest aniżeli ostrze noża.
Virginia Woolf, Orlando

 

środa, 1 czerwca 2011

wyjątkowo dziwny maj

ten maj na długo zapadnie mi w pamięć.
pełen był bardzo dobrych chwil. i bardzo złych.

dzisiaj już czerwiec, a po podłodze przetaczają się koty psiej sierści, której jeszcze nie posprzątaliśmy. w rogu pokoju nadal leży psie posłanie. na nim koc, w którym przetransportowaliśmy prawie 40 kilogramów psa do utylizacji.
czasem wchodząc do pokoju mam jeszcze ten odruch, żeby spojrzeć w ten róg, w poszukiwaniu czarnej sylwetki.

tylko miski schowałam już dawno. (to było trzecie pęknięcie serca).

w skrzynce pocztowej kłują newslettery ze sklepów zoologicznych.
ale nie będą kłuły zbyt długo. już znam imiona i historie psiaków z trójmiejskich schronisk, których strony wciąż odwiedzam. na ulicy zwracam uwagę na każdego psa. oswajam się z myślą o nowym czworonogu, który na pewno niedługo pojawi się tutaj, w tym samym kącie pokoju.

wyobrażam sobie, jak to będzie pójść z nim do weterynarza i podając nazwisko tłumaczyć, że figę trzeba niestety usunąć z komputera.

póki co przyzwyczajam się do nowego rytmu. do ciszy. do braku łomotu zbiegającego po schodach psa, kiedy tylko otwieram drzwi od mieszkania, wracając z pracy.

celebruję tę nową ciszę i przysłuchuję się jej uważnie.
bo ona, tak jak wszystko, też nie będzie przecież trwać wiecznie.
.
.