niedziela, 15 maja 2011

najlepsze falafle są na portobello road

nie było mnie tu dwa lata, a zmieniło się co niemiara.
okazało się, że londyn miał dla mnie kilka niespodzianek. nie wszystkie z nich były miłe.
takie jak ta, że moja ulubiona wielka księgarnia na charing cross, obowiązkowy punkt każdego pobytu w mieście, którego nie ma, jest teraz tk maxxem.
no i ta, że camden pochłonęło mój najulubieńszy szmatnik, który swego czasu przywiozłam z berlina.

ale po kolei.

oprócz księgarni, zniknął dali. normalnie, nie ma go. na poniższym obrazku dokładnie widać, jak go nie ma.



jest za to wielka mewa.







a southbank zamienił się w angielską miejscowość nadmorską.


























na southbanku pojawił się też słomiany lis. lis na miarę londyńskich możliwości.
























a na czwartym cokole na trafalgar square tym razem stoi statek nelsona, nabity w butelkę.




nad tamizą powstaje za to najwyższy w londynie budynek - the shard.


























w ogóle londyn to teraz jeden wielki plac budowy - miasto się zmienia w przygotowaniu na olimpiadę, chwilowo stając się labiryntem budowlanych ogrodzeń.
























ale to wciąż ten londyn, który uwielbiam. wielkie miasto, w którym dusznym metrem można podróżować między różnymi światami.

wieloma kompletnie różnymi światami.


































nie zrobiłam tym razem wielu zdjęć - jak zresztą podejrzewałam. a poza tym k mnie skutecznie wyręczył. no a ja - robiłam głównie zdjęcia k.















































oboje zresztą bardzo się zmęczyliśmy.
























bo nachodziliśmy się jak nigdy.

byliśmy na koncercie twin shadowa, który wyglądał jak milion dolarów, co widać na przykład tu.
i zrobił fajne show, co widać i słychać na przykład tu:



a jako, że latem przyjedzie na off festival do polski, polecam sprawdzić na własne oczy i uszy.

i odwiedziliśmy wystawę miro, którą również z całego serca polecam, jeśli wasze drogi tego lata prowadzą do londynu.

i... i...

jedliśmy najpyszniejsze falafle na świecie, do których pan wkładał gałązkę świeżej mięty. na poniższym zdjęciu jestem w trakcie konsumpcji. jest to jednocześnie ostatnie zdjęcie mojego szmatnika, który na zawsze został w mieście, którego nie ma.
chociaż, na pewno zaopiekował się nim jakiś camdenowy żul, i kto wie, gdzie jeszcze zajedzie.



































ech.

ważne, że baterie naładowane. wyjątkowo intensywnie.
dlatego to pewnie jeszcze nie wszystko.

a na razie, zostawiam was z zagadką.

3 komentarze:

  1. Blue?
    Londyn to co prawda nie moje ulubione miasto bo preferuję sielskość -angielskość ale odświezyłam sobie z przyjemnością. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. a szmatnik to Ci spad z ty torby, Misiu?

    OdpowiedzUsuń
  3. z ty torby, Juluś, z ty torby spad. :(
    Czarny Pieprzu, oczywiście to dobra odpowiedź, mam j też gdzieś na zdjęciu.

    OdpowiedzUsuń