Bo to jest tak, i kilka osób o tym wie, że ja od grudnia żyję na kartonach. Tak dosłownie. Bo ja tych kartonów od grudnia nie rozpakowałam. Jeszcze. W większości. Część z nich, co więcej, znajduje się u Żony (i jej Męża), i zagraca jej tak zwaną loggię oraz szafki w dużym (mam nadzieję, że już niedługo zabiorę). A co jeszcze więcej, część została tam, gdzie je zostawiłam w grudniu.
I nie rozpakowałam tych kartonów, bo nie widziałam sensu ich rozpakowywania. Bo trochę nie umiałam sobie sama wymyślić tego sensu. No i bałam (i boję...) się też trochę. Otworzyć te pudła. Wyciągnąć te wszystkie przedmioty, książki, płyty, zdjęcia. Dotknąć ich i poobracać w dłoniach. Zdmuchnąć z nich stary kurz, jeszcze pewnie stamtąd.
(I wciągnąć ten kurz nosem. I kichnąć.)
Postawić je na nowych półkach, powiesić na nowych wieszakach, ułożyć w nowych szafkach. W nowej przestrzeni. W nowym sensie.
Powoli się zbieram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz