czwartek, 30 sierpnia 2012

grunt to kooleżanki!

a więc to się jednak dzieje. jutro mój wieczór panieński. nic nie wiem, ale spodziewam się niespodziewanego.

bo sami powiedzcie, czego jeszcze można się spodziewać po takiej serii panieńskich memów? :)




wtorek, 28 sierpnia 2012

lato w kato

katowice powoli stają się miejscem, w które jedziemy po chociaż skrawek lata i wakacyjnego słońca. i okazją, do tradycyjnego już wakacyjnego zdjęcia w sandałach, które nad morzem ostatnio zakładamy z rzadka.



choć tym razem pogoda była trochę kapryśna, a kiedy w dzień wyjazdu obudziliśmy się po trzech godzinach snu, wyciskając jego ostatnie sekundy przed załadowaniem się do polskiego busa (olt zrobiło nam - jak wiadomo - psikusa), za oknem wyglądało zupełnie jak u nas - szaro i jesiennie. (a ja wtedy wymyślałam jakieś wielokrotnie złożone zdanie, pełne metafor, o tym snu wyciskaniu, ale większość natychmiast zapomniałam. bo obudzenie się po trzech godzinach snu to chyba najgorsza opcja budzenia się.)

ale lata żeśmy i tak zaznali na chwilę. przesiadywaliśmy wśród tłumu festiwalowiczów i tubylców w kato notując katostylówy, sami oczywiście dbając o własne.








poszwędaliśmy się nieco po katowickich zakamarkach.




pogrzebaliśmy gdzieniegdzie.
  pooglądaliśmy nowe malowidła.


i stare.



i chmury.




i napiliśmy się piwa jagodowego. (ale nie było dobre).






no i byliśmy na festiwalu, który, chociaż stracił jednak trochę swojego industrialno-kopalnianego klimatu przez tegoroczne przeniesienie na muchowiec, muzycznie nadrobił z nawiązką. aż nogi bolały.


tak, katowice mają swój nieodparty urok, który bardzo mi odpowiada. przynajmniej na te kilka dni w roku.

za rok też będziemy.




**

***

a tymczasem, zbliża się podróż krótsza, ale za to wielce tajemnicza. i już się trochę denerwuję. ;)





piątek, 17 sierpnia 2012

what do you do when you go to hel?

otóż hel to specyficzne miasto.

na samym końcu półwyspu, niby mocno turystyczne, ale też bardzo zaniedbane. z niewykorzystanym potencjałem. jak wiele polskich nadmorskich miasteczek zresztą.

z przedziwnym jajowatym budynkiem w porcie, w którym niedawno nie było niczego, a teraz jest pusty pub z przebranym za pirata barmanem i szmatą, na której wisi przypięty obraz wzburzonego morza w złotej ramie.

i oszałamiającym widokiem z okien.

z całym tym nadmorskim inwentarzem - zapachem wędzonych ryb i gofrów, pseudokaszubskim jedzeniem, dźwiękiem cymbergaja i krzykliwymi banerami letnich "outletów" odzieżowych. i różowym namiotem polsatowskiego must be the music na plaży.

i z ukrytą między drzewami, mroczną historią, której czasem można nawet dotknąć.

za jedno lubię hel szczególnie - za plażę na końcu cypla, na której kończy się polska.

i jeszcze za podróż tramwajem wodnym. tak samo sentymentalną za każdym razem.
























czwartek, 9 sierpnia 2012

comme çi, comme ça

im więcej czytam o paryżanach, tym bardziej nie mogę doczekać się wyjazdu. lubię wgryzać się w mentalność innych narodów, jest w tym coś naprawdę fascynującego.

wprawdzie w paryżu nie byłam jeszcze do tej pory, ale byłam już kiedyś we francji. uczyłam się francuskiego i o francji, z kilkoma żabojadami się przyjaźniłam. coś tam nie coś o nich wiem. ale dużo zapomniałam. teraz mi się przypomina.

pamiętam, że dużo pili i dużo palili skręcanych papierosów i nie tylko. jedli dziwne kombinacje jedzenia, na przykład foie gras z jabłkiem na kanapce. nosili szaliki nonszalancko na szyi zawiązane (tak, to nie jest tylko stereotyp).

teraz, czytając sporo o paryżu, poznaję coraz więcej ich cech, które uzupełniają mi ich obraz w głowie. na przykład, że paryscy taksówkarze (według przewodnika pascala) nie lubią brać więcej niż trzech pasażerów, bo nie lubią kiedy ktoś siedzi obok nich z przodu. dlatego często za czwartą osobę każą płacić dodatkowo.

sklepy otwierają, jak im się żywnie podoba.

po angielsku odzywają się z rzadka, jeśli w ogóle. to też wiem z doświadczenia.

dlatego nie zdziwiłam się wcale, kiedy wczoraj dostałam autoodpowiedź mailową od pani konsul (choć polki, ale jednak paryżanki). mimo, że przyzwyczajona jestem do korporacyjnych zwyczajów, że "nie ma mnie do wtedy i wtedy, w pilnych sprawach kontaktować się proszę z tym i z tym" a najlepiej jeszcze "emaile odbieram sporadycznie" lub - co gorsza - "jestem dostępna pod telefonem komórkowym".

pani konsul bowiem w swojej odpowiedzi wpisała tylko jedno zdanie - i to po francusku.

"nie ma mnie do 26 sierpnia".

to wszystko.

bez "bardzo dziękuję za wiadomość." bez "odpowiem po powrocie". żadnego "pozdrawiam". zupełnie nie wiadomo, z kim się skontaktować w palącej sprawie. najwyraźniej we francji palących spraw nie ma. chyba, że jest to palące wakacyjne słońce.

i szczerze mówiąc, przyjęłam to jako coś zupełnie normalnego. wręcz uśmiechnęłam się pod nosem.

na szczęście, na tym etapie, zupełnie mi to już nie przeszkadza.




poniedziałek, 6 sierpnia 2012

odpoczywaj powoli

(...) chodzi o to, żeby na wszystko znaleźć odpowiedni czas. bo kiedy podczas urlopu nie odklejamy się od aparatu fotograficznego czy telefonu, to zamiast wyciszenia umysłu, jesteśmy rozdwojeni - tak naprawdę nie zdążymy niczego realnie przeżyć i zrozumieć, tylko próbujemy doświadczyć tego przez zdjęcia załadowane gdzieś do sieci. nie pozwalamy, żeby coś zaszło, żeby coś się wydarzyło, czy to na zewnątrz, czy to w nas samych. (...)

("powolutku, pomalutku", w sierpniowym zwierciadle o sztuce wypoczywania z carlem honoré rozmawia alina gutek)

ku pamięci własnej i wszystkich wypoczywających w te wakacje.