wtorek, 28 sierpnia 2012

lato w kato

katowice powoli stają się miejscem, w które jedziemy po chociaż skrawek lata i wakacyjnego słońca. i okazją, do tradycyjnego już wakacyjnego zdjęcia w sandałach, które nad morzem ostatnio zakładamy z rzadka.



choć tym razem pogoda była trochę kapryśna, a kiedy w dzień wyjazdu obudziliśmy się po trzech godzinach snu, wyciskając jego ostatnie sekundy przed załadowaniem się do polskiego busa (olt zrobiło nam - jak wiadomo - psikusa), za oknem wyglądało zupełnie jak u nas - szaro i jesiennie. (a ja wtedy wymyślałam jakieś wielokrotnie złożone zdanie, pełne metafor, o tym snu wyciskaniu, ale większość natychmiast zapomniałam. bo obudzenie się po trzech godzinach snu to chyba najgorsza opcja budzenia się.)

ale lata żeśmy i tak zaznali na chwilę. przesiadywaliśmy wśród tłumu festiwalowiczów i tubylców w kato notując katostylówy, sami oczywiście dbając o własne.








poszwędaliśmy się nieco po katowickich zakamarkach.




pogrzebaliśmy gdzieniegdzie.
  pooglądaliśmy nowe malowidła.


i stare.



i chmury.




i napiliśmy się piwa jagodowego. (ale nie było dobre).






no i byliśmy na festiwalu, który, chociaż stracił jednak trochę swojego industrialno-kopalnianego klimatu przez tegoroczne przeniesienie na muchowiec, muzycznie nadrobił z nawiązką. aż nogi bolały.


tak, katowice mają swój nieodparty urok, który bardzo mi odpowiada. przynajmniej na te kilka dni w roku.

za rok też będziemy.




**

***

a tymczasem, zbliża się podróż krótsza, ale za to wielce tajemnicza. i już się trochę denerwuję. ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz