niedziela, 13 listopada 2011

długoweekendowe impresje

pyszne gorące rogale marcińskie (bardzo mi w smak, że tę tradycję przechwycili trójmiejscy cukiernicy), jeszcze parujące w dotkliwym zimnie, które z pewnością nie przeszkadzało gdyńskim niepodległościowym biegaczom.

morze zrobiło się zupełnie od tego zimna granatowe.


(i potwierdziło się to, co sprawia, że tak lubię stać na końcu skweru kościuszki. tam po prostu kończy się polska.)




wyczerpujące sobotnie popołudnie w centrum handlowym, z dzikimi tłumami w gdańskim tk maxxie i jeszcze dzikszymi w ikeowej restauracji, które to dzikie tłumy całymi rodzinami, dziećmi, wujkami i babciami, zjechały na weekendowy obiad z łososiem i klopsikami szwedzkimi w roli głównej.
obiecałam sobie, że tak naszych rodzinnych weekendów nigdy spędzać nie będziemy.

całe szczęście, że zakupy się udały, wynagradzając nam zbyt bliskie spotkania ze zbyt dużą ilością ludzi w specyficznym stanie upojenia handlowego.




długi weekend kończy leniwa niedziela. choć z lekcją angielskiego. (doszłam do wniosku, że pisanie o lekcjach byłoby całkowicie niepedagogiczne, więc postanowiłam tego nie robić.)

i z niespodziewanie odnalezionymi skanami prześwietlonych wakacyjnych zdjęć, na ocieplenie w tym mrozie, co zaczął już mościć sobie legowisko.




teraz tylko jeszcze kilka godzin błogiego lenistwa.

i znów "boję się zasnąć, bo jak się obudzę, to będzie poniedziałek".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz