dopiero dzisiaj włożyłam do pralki koc, w którym wynosiliśmy martwe, niemożliwie ciężkie ciało figi z ogrodu, po schodach, do bagażnika. bezwładna była jeszcze cięższa, niż zwykle. tak jak po sterylizacji, kiedy jeszcze nie minęła narkoza i nie mogliśmy jej we dwójkę wnieść po schodach do mieszkania.
nie mogę zapomnieć o tym, jak przy przenoszeniu z jej martwego ciała zaczęły wydobywać się gazy. to było jak zderzenie z podręcznikiem do fizjologii. coś, o czym się czyta albo słyszy, ale czego nigdy w normalnym życiu się nie doświadcza.
prawie nigdy.
wciąż nie mogę się uwolnić od tamtego popołudnia.
tymczasem, powoli zbliża się czas na nowego psiaka. często zastanawiam się, jaki będzie. czasem boję się, że nie będzie taki, jak bym chciała.
ale za chwilę sobie przypominam, że przecież nie o to chodzi. że przecież zabierając figę do domu, nie wiedziałam wcale jaka będzie. ani nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań. po prostu, pokochałam ją taką, jaką była.
a daleka była od ideału. podgryzała ludzi, rzucała się na dzieci, podejrzanych typów i niektóre psy, darła się wniebogłosy przywiązana pod sklepem, zniszczyła nie jedną parę butów. nawet flagę koreańską, którą przywiozłam z festynu w seulu, mi zjadła. i pogryzła telefon, który dzisiaj paradoksalnie stał się po fidze pamiątką.
bała się mężczyzn i uwielbiała gonić na oślep za kotami. była nieobliczalna.
a przecież i tak kochałam ją na zabój. choć na początku wydawało mi się, że wcale nie jest w moim typie.
bo to chyba tak, jak z zakochiwaniem się w ludziach. czasem myślisz, że już nigdy więcej się nie zakochasz. bo nie spotkasz kogoś, kto będzie taki, jak chcesz.
a potem i tak się zakochujesz.
chyba więc nie ma co za dużo filozofować. a tylko dobrze rozejrzeć się dookoła. i przyjąć to, co będzie. bo tak cudownie jest odkryć, że to, co jest, jest o wiele lepsze od tego, co chcielibyśmy, żeby było.
ament.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz