podróżowanie do pracy eskaemką stało się dla mnie swoistym wytchnieniem (choć może to zabrzmi absurdalnie).
czasem to jedyne 20 minut, kiedy mogę usiąść (pod warunkiem, że jest gdzie usiąść) i nic nie robić. o niczym nie myśleć. patrzeć za okno na dobrze już znany krajobraz.
czasem czytam metro, z którego pochodzi ostatnio spora część wiedzy na temat tego, co dzieje się w kraju i na świecie (wiem, wiem). i znajduję różne ciekawostki.
czasem nie czytam, bo nie chcę zajmować myśli niczym. (albo po prostu chłopak rozdający metro akurat uderzał w inną stronę, kiedy akurat zbliżałam się do wejścia na peron).
słucham muzyki na moim nowym, spersonalizowanym ajpodzie.
nawet telefonu nie wyciągam, wiedząc, że za chwilę usiądę na calutki dzień do komputera. (choć gdzieś na wysokości żabianki zaczyna mnie korcić. ale się opieram. poza tym nie wiedzieć czemu w okolicach żabianki i tak na chwilę ginie zasięg).
gdzieś na wysokości oliwy chciałabym, żeby ten pociąg jeszcze chwilę jechał.
idąc codziennie tą samą drogą do biura zastanawiam się nad życiem, bądź co bądź z wyboru, pasażera komunikacji miejskiej. nie zrobiłam wcale jeszcze tego prawa jazdy, choć jeździć się nauczyłam i co więcej, bardzo to polubiłam. ale no jakoś po prostu nie mam imperatywu.
wychowałam się w rodzinie bez samochodu. większość życia gdzieś dojeżdżałam. nawet wiążę się z takimi, co nie prowadzą. nie miałam więc okazji przyzwyczaić się do samochodu. przyzwyczaiłam się za to do publicznego transportu. czy to z bagażem. czy to z psem. nie straszne mi tarabanić się po nocy przez całe trójmiasto kolejką z imprezy (choć to akurat nie należy do moich ulubionych zajęć. ale ceny taksówek z gdańska do gdyni potrafią skutecznie odstraszyć).
nie mam dylematu: pić czy nie pić. wiadomo, że pić.
zupełnie nie znane mi jest życie: mieszkanie - parking podziemny- samochód - parking podziemny - biuro - parking podziemny - samochód - parking podziemny - mieszkanie. znam za to przedzieranie się przez zaspy, ciśnięcie na kolejkę w deszczu i pocenie się w eskaemce pod grubą warstwą zimowych ciuchów.
ale, jak się nad tym zastanowić, nie przeszkadza mi to na co dzień. nie muszę martwić się o ceny benzyny, ubezpieczenie i miejsce parkingowe. i kolejny raz zepsute to i tamto. (choć muszę zadbać o dobre zimowe buty). dużo chodzę, fundując sobie tym samym darmowy ruch na świeżym powietrzu (zamiast dojeżdżać samochodem do klubu fitness na bieżnię).
no i obserwuję świat. nawet jeśli to tylko zmarznięte jabłka na pokrytym soplami drzewie i pies wyczekujący codziennie o tej samej godzinie za furtką. wiem, że na przystankach eskaemki komunikaty czyta syntezator mowy ivona, co go wczoraj kupił amazon. i im więcej dnia spędzam w wirtualnym świecie, tym bardziej doceniam codzienny kontakt z tym rzeczywistym.
ale nie, nie ma w tym moim niejeżdżeniu samochodem żadnej ideologii.
po prostu tak wyszło.
i pewnie jeszcze się zmieni.
.
podoba mi się, jak piszesz, Stiven :) kojąco to na mnie działa...
OdpowiedzUsuńAgnieszka Górska
dziękuję Aga! :)
Usuńinspirujacy tekst, dzis wracajac z gdyni do gdanska, postanowilam inaczej niz zwykle, nie skorzystac z uslug transportowych skorpiona, a przejechac sie trojmiejska eskaemka. nie spieszyło mi sie nigdzie, w kolejce unosil sie charakterystyczny dla godzin szczytu swojski "zapaszek", a okna byly zaparowane...te kilkanascie minut, podczas ktorych czlowiek po prostu sie wyłącza sa niekiedy potrzebnym, jak to trafnie okreslilas, wytchnieniem, pozdrawiam, d:)
OdpowiedzUsuńoczywiście, czasem bywa to fizycznie męczące, torba ciężka, głowa boli, i wtedy marzę, żeby móc się teleportować. ;) ale to częściej chyba zupełnie nie zwracam już na to uwagi.
Usuńpozdrowienia! :)