środa, 19 września 2012

tydzień w paryżu to mało



długo się zastanawiałam, z której strony ugryźć ten paryż. dlatego po prostu ugryzę go kilka razy. bo paryż smakuje wyjątkowo dobrze.

chrupiącą bagietką i maślanym croissantem. ostrą jak brzytwa musztardą dijońską. charakternym serem i cierpkim winem. czosnkowymi ślimakami i soczystym confit z kaczki. słodkimi macarons. i prawdziwie waniliowymi lodami zjedzonymi na samym koniuszku ile st.-louis.

poza tym nie ma opcji, żebym zmieściła się w jednym poście.

bo zakochałam się w tym paryżu. no. trochę przypomina mi londyn - swoim imponującym rozmiarem, metrem i sposobem poruszania się po nim, monumentalną architekturą i ilością kolorów skóry na ulicach. ale paryż jest inny. jakoś tak wolniej płynie. choć woda w sekwanie nie odbiega kolorem od tej w tamizie.

i podobnie jak londynu, paryża nie sposób zobaczyć w tydzień. każda z 20 arrondissements ma swój własny klimat i swoją opowieść. przez tydzień zobaczyliśmy ich trochę, starając się - myślę, że udanie - zachować równowagę pomiędzy turystycznymi must-have a paryżem od kuchni, który mogliśmy podejrzeć dzięki nieocenionej pomocy m.. 

ale i tak pozostał ogromny niedosyt. zwłaszcza montmartre, na którym stacjonowaliśmy (zresztą w świetnym miejscu) i w związku z tym bardziej potraktowaliśmy go jako bazę wypadową do innych miejscówek. 

ale to dobrze. to znaczy, że wrócimy. 

zresztą, na pewno wrócimy. w końcu wrzuciliśmy kluczyki do sekwany z pont des arts.




wrócimy na - pewnie niejedną - rocznicę. bo paryż już na zawsze zostanie dla mnie - dla nas - miastem wyjątkowym.




c.d.n.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz