w starej kamiennogórskiej, obłożonej zniszczonym klinkierem, willi modernistycznej, która widnieje w rejestrze zabytków miasta portowego, a ostatnio stopniowo przejmowali ją państwo o-o., zrobiło się całkiem tłoczno.
na dole mieszkają państwo s. - i. i a. cechuje ich to, że mają łazienkę w garażu.
na piętrze mieszkają landlordowie - państwo o-o. - m. i c. cechuje ich to, że ich mieszkanie korytarzem podzielone. i że ciągle chcą jakieś pieniądze. (ale i tak ich bardzo lubię).
na samej górze, w dobudówce ze świetlikiem w dachu, mieszkamy my. k, figa, i ja. cechuje nas to, że w salonie mamy na ścianach i, uwaga, suficie, różowego baranka, którego nie wiadomo, jak zdjąć. a kanapa po poprzednich lokatorach wciąż stoi na balkonie z widokiem na ogród i za drzewami morze i czeka na porąbanie, bo nie da się jej przenieść przez drzwi. a parapetówki w tym celu wciąż nie ma kiedy zrobić.
i że nie rozpakowaliśmy jeszcze rzeczy po przeprowadzce, a raczej głównie ja nie rozpakowałam, i ubrania wciąż wyjmuję z walizki.
i że za to w salonie stoi didżejka, a w sypialni wisi zielona
lampa. tak, ta sama, co miała w tym wszystkim swoją niebagatelną rolę.
a nasza sieć bezprzewodowa nazywa się "luje".
z niecierpliwością czekam na nadchodzący weekend, podczas którego może w końcu się rozpakuję, chociaż trochę.
pierwszy od trzech tygodni weekend w domu. następny za jakiś miesiąc.