czwartek, 26 sierpnia 2010

od zmierzchu do świtu

no więc życie się toczy.

pies zepsuł nam naszą sieć bezprzewodową "luje" bo najwyraźniej próbowała wydostać się przez okno. czemu to już nie wiadomo, może w zemście za wizytę u weteryniarza, który nazwał ją neurastenikiem. przecież każdy neurastenik by się zdenerwował.

ślimaki dalej okupują wszystkie chodniki na kamiennej, i schody, po których schodzimy na spacer z psem, a zaraz za rogiem jest morze. i dom marynarza, pod którym w schronieniu drzew, obok malutkiego skwerku, dalej sypia troje gitów: pani gitowa i dwóch panów gitów.
kiedy idziemy na wieczorny spacer, z reguły już spod drzew słychać chrapanie. kiedy wychodzę z psem rano o 8.15, zwykle są już w trakcie porannej toalety na skwerkowej ławce.
a pani gitowa panom gitom czupryny do porządku doprowadza.

o 8.15 morze jest srebrne a na horyzoncie majaczą szare cienie statków.

ot, i tak płynie wszystko. razem z tymi statkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz