poniedziałek, 25 lutego 2013

za czym kolejka ta stoi?

po wizę, po wizę, po wizę!*

w kolejce przed ambasadą dopadają nas polskie kompleksy. jak światowy by się człowiek nie czuł, to nie raz się zastanowi, czy aby tę wizę dostanie. jak już swoje odstoi, oczywiście.

"a czy to wszyscy na spotkanie wizowe?" - pyta zdenerwowana blondynka. "wszyscy."- mówią wszyscy. "a na którą państwo? bo ja na 9.30." "my wszyscy na 9.30."

jest 9.00. z ambasady wyjdziemy o 11.00.

w kolejce co rusz ktoś orientuje się, że czegoś zapomniał. nie ma zdjęcia. a może jej nie wpuszczą bez tej karteczki? rzesza kolejkowiczów nie przeczytała drobniejszego druczku pod potwierdzeniem złożenia wniosku, że z plecakami i torbami to nie mają czego tu szukać. a czy taka mała torebka to może być?
na szczęście jest też animator kolejki, który zagaduje kolejkowiczów rozdając ulotki na "tanie" loty do czikago a przy okazji kieruje potrzebujących do punktu przechowania bagażu w kamienicy po drugiej stronie ulicy, którym najwyraźniej również zawiaduje. prawdziwy polski przedsiębiorca. "tu nie ważne na którą pani przyszła, ważne żeby elektroniki nie było, wszystko trzeba wyjąć, telefony, pendrajwy, ajpody, ajpady. tylko elektronika się liczy."

pozbyta elektroniki i tak zapikałam na bramce, przez co zostałam poproszona o rozpięcie cholewek kozaków, demaskując tym samym mój ładny ubiór, który specjalnie wybrałam na tę okazję (wierząc mocno w siłę ładnego wyglądu), widokiem żarówiastych, żółtych skarpetek.

jeszcze tylko potem jedna kolejka, druga, jedno i drugie okienko, tu palce odcisnąć, tam znowu, "lekkiej" prosi bardzo miły pan urzędnik konsularny, kiedy zbyt mocno przyciskam lewą dłoń do tego elektronicznego ustrojstwa.

wszystko przy akompaniamencie płynącej z rozwieszonych ekranów opowieści o najbardziej znanych amerykańskich miastach, snutej po polsku z mocnym amerykańskim akcentem. już prawie tam jesteśmy.

"wiza będzie ważna 10 lat".

uff, jednak człowiek jest tak światowy, jak myślał.

zwłaszcza, jak w końcu kupi już te bilety.

niedziela, 17 lutego 2013

miaststo

ledwo co napisałam poprzedniego posta, trafiłam na taki artykuł:

generacja iphone'a odstawia samochód.

i takie w nim słowa:

"Spójrzmy na styl życia średniozamożnych mieszkańców wielkich polskich miast - wsiadają do auta w garażu podziemnym albo przed domkiem na osiedlu grodzonym, zamykają się w tej łupinie samochodu, jadą na firmowy parking, potem - w drodze do domu - tylko postój przed sklepem. I miasto zaczyna się robić dla takiego człowieka zbiorem korytarzy komunikacyjnych, takich rękawów, którymi się przemyka w zamkniętym samochodzie. Miasto nie jest więc miejscem, gdzie się wchodzi w interakcje z innymi ludźmi."

i tak pomyślałam sobie o tym mieście. miastach. które mam zwyczaj traktować jak żywe organizmy. za którymi i do których potrafię niewytłumaczalnie tęsknić. tak mocno tęsknić. nawet, jeśli ich jeszcze wcale nie poznałam. które odwiedzam niczym dawno nie widzianych znajomych. do których ciągle chcę wracać. które śnią mi się po nocach. po których chcę spacerować. nad tamizą, nad sekwaną, nad keizersgracht, nad szprewą, nad dunajem. nad rzeką hudson.

nad bałtykiem.

















(zdjęcia zapewnia dziś duet idealny czyli nikon z obiektywem holgi. :))

a za niedługo, mam nadzieję, historia podróży do kolejnego miasta.
.
.