niedziela, 29 stycznia 2012

desperate housewife

daleko mi do idealnej pani domu. nawet do takiej przeciętnej pewnie mam też kawałek.

ale kręcą mnie sprzęty domowe.

lubię moje żelazko, które kupiłam na równi z powodu ceramicznej stopy, co pięknego, wściekle zielonego koloru.

nie czuję się dobrze nie mając pod ręką deski do prasowania.

a zakup nowego blendera obudził we mnie wprost zaskakujące pokłady całkiem nowej energii i pomysłowości kulinarnej.

w kółko robię koktajle - bananowo-ananasowo-imbirowy albo kokosowo-bananowo-liczi. wypróbowuję coraz to nowe warianty pesto oraz dla nich zastosowania. wczoraj postanowiłam pesto z pietruszki, suszonych pomidorów i prażonych pestek dyni wykorzystać do pizzy, której nie piekłam dobrych kilka lat. i wyszła najlepsza, jaką kiedykolwiek zrobiłam i od razu wstrzeliła się w czołówkę tych, które jadłam w ogóle. co potwierdził k, który wprawdzie nigdy przedtem nie jadł pizzy mojego autorstwa, ale jadł za to wiele innych.

dawno nie spędzałam tyle czasu w kuchni. mogłabym tak miksować i miksować. poza tym, uwielbiam określenie "comfort food". pyszne jedzenie, które po spacerach na mrozie (a kazik skutecznie nas rozruszał) smakuje jeszcze bardziej. bo mróz jest chyba jednym ze skuteczniejszych (obok pmsa) ostrzy dla apetytu.

a ostatnio jest nielekki. zwłaszcza nad morzem, które stało się gęste jak zupa i zdaje się poruszać w zwolnionym tempie.








1 komentarz: