niedziela, 28 listopada 2010

zima

- ja najbardziej lubię leżeć pod kocykiem. a ty?
- jeść.
- no to nieźle się dobraliśmy.

sobota, 27 listopada 2010

strach.

to on sprawia, że wielki pies na oślep próbuje przebić się przez zamknięte okno na poddaszu, w rozpaczliwej ucieczce przed sobie tylko znanymi demonami.

a jego pani zadręcza się myślami o tym, czy potrafi zapanować nad trzydziestopięciokilowym stworzeniem, za które kiedyś, mniej lub bardziej świadomie, wzięła odpowiedzialność.

to on sprawia, że dorosła kobieta wciąż unika mówienia na głos o tym, co dla niej ważne, gorzko nauczona przez własne demony z przeszłości.

tak, chociaż zagrożenie dawno minęło, on wciąż nas nie opuszcza. jak najwierniejszy przyjaciel.



(i tak, jeśli ktoś odczytał nawiązanie, to "desperate housewives" są moim ulubionym serialem)

dlatego, postanowiwszy spędzić piątkowy wieczór na samotnych dywagacjach pod kocem, pani zabiera trzydziestopięciokilowe stworzenie na nocny spacer, podczas którego ma miejsce pierwsze tej zimy (!) rytualne wytarzanie się w śniegu.
co właśnie spadł ku trzydziestopięciokilowego stworzenia uciesze.

czwartek, 25 listopada 2010

machete don't text

do kin, do kin.
tu proszę 10 powodów.
bo mnie to się słowa nie trzymają, oj nie.

niedziela, 21 listopada 2010

niedzielna niekonsekwencja

napoczęłam dziś dwa posty. ale za każdym razem, po kilku zdaniach, nie mogłam znaleźć zakończenia.
żadnej błyskotliwej puenty.
żadnego zaskakującego finału.
żadnej kropki nad i.
żadnej przeszywającej swą celnością myśli.
żadnej konkluzji nawet.

no nic, może dojrzeją w roboczych.
w pół myśli przerwane czekając na jakiś konkret.
jak na niewiadomoco.

czwartek, 18 listopada 2010

łyżeczka

jak słusznie zauważyła mo-o, w "wyśnionych miłościach" pada wiele mądrych życiowych prawd.
jak ta o spaniu na łyżeczkę.
"tak naprawdę tylko to się liczy, łyżeczka".
i tak sobie pomyślałam.
że jak się jest takim singlem. (a wiem coś tym.) to nieważne jak fajne można mieć życie. barwne, wypełnione wydarzeniami, ludźmi, dźwiękami i światłami.
do szczęścia zawsze brakuje jednej małej rzeczy.
łyżeczki.

wtorek, 16 listopada 2010

zmiany, zmiany

kiedy to się stało, że (niemal) wszyscy ludzie w pracy stali się młodsi ode mnie? że z najmłodszej, tej, co urodziła się w latach osiemdziesiątych, stałam się tą (prawie) najstarszą, która ma już trójkę z przodu?
czy to w czasie półrocznego freelanso-bezrobocia? nastąpiły tak wstrząsające zmiany demograficzne?
czy co?

no nic.
wczoraj turbodymomen, dziś siedemzbóżmen.
jutro?

tweet/share/publish

sobota, 13 listopada 2010

piątek, 12 listopada 2010

czwartek, 11 listopada 2010

kto wyłączył światło?!

jak blondynka spędza pierwszy od ponad trzech miesięcy samotny dzień?

normalnie, na kanapie, pod kocem, w laptopie seriale oglądając.

(no dobrze, ciekawe doświadczenie, naprawdę, ale już, koniec, już mi się znudziło...)

i've got a feelin'

wtorek, 9 listopada 2010

kardiorefleksje

miasto portowe dba o swoich trzydziestolatków.
miasto portowe trzydziestolatkom przysyła skierowania na bezpłatne badania krwi.
na cholesterol, taki i owaki, trójglicerydy, cukier.
miastu portowemu na sercu leżą serca jego trzydziestolatków.
to miłe naprawdę.

tyle, że moje serce ostatnio wyjątkowo zadbane.
nawet jeśli zapominam czasem dostarczać mu notorycznie wypłukiwanego magnezu i witamin z grupy b. i zbyt mocno nadwyrężam kofeiną i napojem v.

nic nie szkodzi. bo nigdy nie miało się lepiej.

czwartek, 4 listopada 2010

achooo!

dzisiaj zainspirowało mnie to. i przywiodło na myśl myśl taką, że nie bez powodu grypa to po angielsku influenza.