i tak nadeszła jesień.
we wrześniowym słońcu w usychających na balkonie krzakach pomidorów olbrzymi (uwierzcie mi) pająk (nazwaliśmy go krzyś) z krzyżem na odwłoku zjada ciasno owiniętą pajęczyną osę. jak ją zje, będzie jeszcze większy.
wszystkie moje spodnie, nawet rurki, wyglądają jak boyfriendy. kupiłam sobie nerkę (ang. bumbag), ale nie mam tyłka (ang. bum). co rusz uderzam kościstymi biodrami we framugi i stoły.
w marzeniach przechadzam się po kalifornijskich plażach. w rzeczywistości wycieram krzesełko z ikei z pierwszego pesto mojego dziecka. oceniam szkody po wrzuceniu do prania z nowiutkimi ubrankami farbującej na niebiesko spódnicy. snuję plany ocalenia mojego małżeństwa przed unicestwieniem w koszu z brudnymi pieluchami.
w przerwach między nerwicowym drętwieniem kończyn i twarzy staram się bardzo głęboko oddychać. bo tylko spokój może nas uratować.