ciąża to jest dziwny stan.
najpierw jesteś trochę w szoku, kiedy patrzysz na te dwie kreski, które, pomimo planów, i tak przychodzą w najmniej spodziewanym momencie.
zaraz potem panikujesz, przypominając sobie wszystkie te "złe" rzeczy, które narobiłaś w ostatnich tygodniach: leciałaś dwa razy samolotem po 10 godzin (podobno 30 godzin lotu samolotem odpowiada promieniowaniu przyjętemu podczas jednego prześwietlenia rtg), jadłaś wszystkie lekarstwa na przeziębienie, jakie wpadły ci w ręce (chwała amerykanom za to, że wszelkie leki dostępne bez recepty mają dawki, które u nas podaje się dzieciom, a "normalnej" aspiryny nie uświadczysz na sklepowej - ani nawet aptecznej - półce), zapijając je alkoholem, codziennie. schodziłaś taka chora dziesiątki kilometrów, a nawet na rower wsiadłaś, choć organizm w połowie ścieżki wzdłuż manhattanu odmówił jednak posłuszeństwa.
zaraz potem trochę się uspokajasz, bo właściwie wszystko staje ci się obojętne - najchętniej nie wstawałabyś z kanapy, śpiąc lub dogorywając, z przerwami na wymiotowanie w toalecie. (to ten wariant, jeśli nie poszczęściło ci się za bardzo w pierwszym trymestrze). dlatego z lata pamiętasz niewiele w tym roku.
lekarz pociesza cię, że paradoksalnie im gorzej się czujesz, tym lepiej dla ciąży i jej powodzenia. przyjmujesz to z pokorą.
co jakiś czas drętwiejesz z paniki, kiedy pojawiają się niepokojące objawy. na szczęście wszystkie udaje się opanować.
potem przychodzi ten dobry czas - kwitniesz, jak mówią wszyscy wkoło, cera jaśnieje, znika trądzik trzydziestolatki, włosy lśnią i gęstnieją, paznokcie rosną na potęgę. (to ten wariant, kiedy jednak ci się poszczęściło i "ciąża ci służy"). nawet za bardzo nie tyjesz. masz pełno energii i jesteś szczęśliwa. (wtedy, jeśli ci się jednak znów nie poszczęściło, trafiasz do szpitala i drugą połowę ciąży spędzasz już na zwolnieniu).
mijają tak jakieś trzy miesiące, a potem znów jest coraz ciężej. w nocy wstajesz siku już średnio cztery razy. kolejne dwadzieścia z trudem przewalasz się z boku na bok (w dodatku mówią, że najlepiej spać na lewym boku, na którym jednak po chwili budzisz się ze zdrętwiałą z bólu nogą i i tak przewracasz się na prawy. marzysz o chwili, kiedy znów będziesz mogła spać na brzuchu). w dzień chodzisz (albo głównie leżysz) jak zombiak, niewyspana. im bardziej niewyspana, tym bardziej wyoutowana, osamotniona i odizolowana od wszystkiego się czujesz.
pierścionek zaręczynowy przestaje mieścić się na palcu. za chwilę zdejmujesz obrączkę.
jeśli znów ci się nie poszczęściło, wykrywają u ciebie cukrzycę ciążową i zakazują jeść słodyczy, które do tej pory stanowiły podstawę twojej diety. przechodzisz to bardzo ciężko. no i nici ze świątecznych przysmaków, ciast, nawet barszczu z uszkami (buraki bardzo podnoszą ci cukier).
czas na zwolnieniu tracisz głównie na czytaniu internetu, w którym już serio nie ma nic ciekawego. niespecjalnie masz ochotę na czytanie książek o wychowywaniu dzieci, nie oglądasz filmików o niemowlakach, nie czytasz słodkopierdzących magazynów dla przyszłych mam, nie chodzisz nawet do szkoły rodzenia.
w ósmym miesiącu trochę mięknie ci rura i zaczynasz czytać pierwszą - i ostatnią - książkę o ciąży, żeby chociaż wiedzieć, jak się zachować na tej porodówce. chociaż i tak planujesz głównie zdać się na intuicję i rozkazy szpitalnego personelu. będzie co będzie.
a nie wiesz, co będzie. każdy dzień może być dramatycznie inny od poprzedniego. (no chyba, że ci się nie poszczęściło i spędzasz 5 miesięcy na kanapie - choć nawet wtedy różnice mogą być całkiem dramatyczne). nigdy nie wiesz, czy wstaniesz zapuchnięta, z rozrywającym bólem naciągniętego do granic możliwości brzucha, czy wyjątkowo optymistycznie patrząca w przyszłość, będziesz z upodobaniem prasować świeżo wyprane dziecięce śpioszki, obmyślając, jak tu przeorganizować sypialnię. czy rozpłaczesz się przy posłuchanej rano piosence i tak już zostanie do samiuśkiego wieczora.
tak, jesteś na niezłej huśtawce. choć oprócz tej huśtawki masz też w sobie dziwny, niepodważalny spokój (no może czasem chwilowo burzony depresyjnymi nastrojami). spokój od kiedy codziennie czujesz, jak w twoim brzuchu rozpycha się mały człowiek, gmerając w różnych zakątkach twojej miednicy. czasem ma czkawkę. czasem kopnie cię w pęcherz moczowy. nie możesz nawet już schylić się do talerza przy stole, bo w mostek wbijają ci się jego nogi.
nie jest najlżej i najwygodniej, ale jakoś w środku wiesz, że wszystko już będzie dobrze.
choć nie masz zupełnie pojęcia, jak będzie.